Zauważyliście, że czasami jakby brakuje nam ludzi? Nie mam tu na myśli tęsknoty romantycznej za dziewczyną czy chłopakiem. Chodzi mi o brak wszystkich dookoła. Ludzi, codziennych interakcji z nimi. O czym to świadczy? O tym, że człowiek to zwierzę stadne – jasne. Ale jeśli ten brak jest bardzo duży i robi nam w głowie myśli w stylu: „nic mi już nie zostaje”? Jeśli nie ma możliwości spotkać się ze znajomymi – to wtedy warto zastanowić się, dlaczego sami dla siebie jesteśmy tak bardzo niewystarczający? Innymi słowy: dlaczego inni są nam tak bardzo potrzebni, żebyśmy czuli się dobrze?
Przebywanie z innymi podnosi naszą samoocenę – no tak. Ale dlaczego ta samoocena wymaga podnoszenia? Powtarzasz sobie, że powinnaś/powinieneś coś zrobić inaczej? Albo, że nie powinieneś/nie powinnaś robić w ten sposób? Albo, że inni robią coś lepiej niż Ty? Że nie dajesz rady? Że źle wyglądasz – mogłabyś szczuplej. Że inni mają lepsze „coś” (ciało, włosy, mięśnie, poczucie humoru) niż Ty? Dam sobie rękę uciąć, że tak właśnie sobie czasem mówisz. Porównujemy się z innymi – to normalne. Ale jeśli jest to dla nas krzywdzące – to już nie jest dobrze.
No to dlaczego w takim razie tych innych ciągle potrzebujemy? Bo oni mówią nam, że jest ok. Śmieją się z naszych żartów, chwalą nasz wygląd, robimy na nich wrażenie swoją błyskotliwością. Dlaczego to takie fajne? Bo nie wierzymy sami sobie. Nasza własna opinia jest po prostu niewystarczająca. Mimo, że w ciągu dnia spotykamy się z innymi, to ze sobą samym spędzamy przecież 24h/7. Jacy jesteśmy dla sobie? Czy Twój wewnętrzny głos mówi Ci, że poszło Ci świetnie, że nie wyglądasz wcale gorzej niż ktoś tam, że to, co mówisz jest mądre i ważne, że masz rację, że świetnie sobie poradziłeś/poradziłaś mimo niepewności, że udało ci się, mimo trudności? Czy może tylko Cię dołuje, mówi Ci, że wcale nie jest dobrze, że nie jesteś wystarczająco mądry/mądra, zdolny/zdolna, przystojny/ładna? No, powiem Wam, że gdybym miała mieć uczepioną siebie taką marudę, która tylko obniża mi samopoczucie, to byłoby mi bardzo ciężko zrobić nawet najmniejszy krok.
Jak to zmienić, skoro przez tyle czasu tkwiliśmy w trybie negatywnej samooceny? Przede wszystkim bądź dla siebie wsparciem; doceniaj to, co robisz, nawet jeśli są to małe rzeczy. Przyjmij, że inni nie są wcale lepsi – są po prostu inni. Pamiętaj, że ludzie różnią się między sobą i to czyni ich wyjątkowymi. Zamiast myśleć: „Ona łatwiej się uczy” albo „On lepiej to robi” przemodeluj te twierdzenia na: „To, że ona ma lepsze oceny, nie znaczy, że łatwiej jej się uczyć niż mnie” albo „On robi to inaczej niż ja”. Porównując się do innych, powstrzymaj się od oceniania; zamiast: „Ona jest ładniejsza” myśl: „Ona ma inną figurę niż ja” albo: „Ona ma inne rysy twarzy niż ja”. Powstrzymaj się też od oceniania siebie. Zamiast tego obserwuj i nazywaj to, co robisz. „Nie potrafiłem zrobić zadania” to nazwanie tego, co się wydarzyło; „Jestem beznadziejny” czy „Nigdy nie nauczę się matmy” – jest już oceną. Pierwsze daje szansę (nauczę się i zrobię., a jak się nie nauczę, to trudno – nie będę miał tego zrobionego), drugi styl myślenia nie daje nam zupełnie nic – tylko wpędza w poczucie winy i beznadziei.
Zastanów się, czy to, co o sobie myślisz jest faktem czy opinią? Fakt jest obiektywny i sprawdzalny – jak prawa fizyki czy doświadczenia chemiczne, ma swoje hasło w Wikipedii i przeczytasz jego definicję w słowniku. Opinia to tylko Twoje wyobrażenie na jakiś temat. Zobacz: „Chce mi się płakać – to głupie” – czy da się to sprawdzić? Co Wikipedia mówi o tym, że chce się komuś płakać? Przeprowadzono jakieś badania, które określają, czy chęć do płaczu jest głupia czy mądra? Nie! Hm… to w takim razie musi to być opinia. „To, że chce mi się płakać nie znaczy, że to głupie” – jak najbardziej logiczne i sprawdzalne zdanie. To, że chce Ci się płakać, oznacza tylko i wyłącznie tyle, że chce Ci się płakać.
Samoocena to nie ma być pastelowy jednorożec. Powinna być realną oceną naszych wad i zalet. Należy budować ją ze świadomością, że mamy też obszary, które wymagają pracy, np.: „Jestem mądrą osobą, ale mam też tendencję do generalizowania i upraszczania”; „Jestem zorganizowana, ale miewam momenty całkowitego chaosu”, „Mam dużą wiedzę, ale brakuje mi często taktu i bystrości towarzyskiej”.
No i teraz finał – co z tym zrobić? Przyjąć! Takim, jakie jest. Nie walczyć. Rozwijać się i doskonalić – tak. Ale nie walczyć. Nie starać się być kimś innym. Polubić siebie razem z wadami (a przynajmniej z tym, co uważacie za wady – bo to akurat jest względne): z wybuchowością, z nieśmiałością, z wrażliwością, z szorstkością obycia, z roztargnieniem.
Zrób listę zalet i wad. Bądź ze sobą szczery/szczera. Co widzisz?